Pierwszą rzeczą, od której zdecydowaliśmy się zacząć, były samolotowe karabiny maszynowe. Tak, jeśli mówimy o samolocie, to jest to bardzo złożona rzecz i składa się z wielu części. W polu naszych rozważań będą silniki i broń. Zacznijmy od broni i karabinów maszynowych kalibru. To jasne, bo karabin maszynowy był głównym
NIEMIECKIE SAMOLOTY I WOJNY ŚWIATOWEJ • Książka ☝ Darmowa dostawa z Allegro Smart! • Najwięcej ofert w jednym miejscu • Radość zakupów ⭐ 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji • Kup Teraz!
Media in category "Bomber aircraft of Germany 1910-1919". This category contains only the following file. The people's war book; history, cyclopaedia and chronology of the great world war (1919) (14759040646).jpg 2,496 × 1,838; 1.16 MB. Non-topical/index:
Z dobrych maszyn sportowych powstawały „w jedną noc”, nagle, „motocykle Wehrmachtu”. Szczególnie zwiększono produkcję zaprzęgów motorowych. Do szeregów Reichwehry, a następnie Wehrmachtu wprowadzano ich ogromne ilości, zwłaszcza modeli K 500W, K 800 W i kilka lat później KS 600 W, zarówno jako motocykli samodzielnych, jak
W kategorii broni palnej nabywanej w celach kolekcjonerskich królują czarnoprochowce. Oryginały i repliki tej broni cieszą się dużą popularnością wśród kolekcjonerów. Są to bardzo efektowne, zabytkowe pistolety, rewolwery czy strzelby z czasów przed 1885 rokiem.Równie piękna i interesująca pod względem historycznym jest broń
Kilka dni temu węgierskie media informowały o podobnym odkryciu na innym odcinku rzeki. Niski poziom Dunaju na wysokości miasta Vamosszabadi w północno-zachodnich Węgrzech przy granicy ze Słowacją odsłonił wrak prawdopodobnie radzieckiego statku, który zatonął w czasie II wojny światowej.
. II Wojna Światowa rozpoczęła się 1 września 1939 roku o godzinie 4:45. Symbolem rozpoczęcia tego największego w dziejach świata konfliktu zbrojnego w umysłach Polaków są pierwsze wystrzały z niemieckiego pancernika "Schleswig-Holstein". Jednak działania wojenne rozpoczęły się praktycznie na całej długości granicy polsko-niemieckiej, a także od strony Słowacji - również agresora. Siłą Polskiego Żołnierza w 1939 roku było morale. Brakowało nam dobrego wyposażenia, ale tam, gdzie obrona była zaplanowana (np. pod Mławą, Wizną, Mokrą czy Węgierską Górką), dawaliśmy odpór znacznie przekraczający to, czego spodziewali się najeźdźcy. Choćby samo Westerplatte, zgodnie z niemieckimi planami miało bronić się przez 24 godziny. Nasi żołnierze wytrwali 7 dni walki z liczniejszymi siłami lepiej uzbrojonego wroga. Niestety, choć duch walki nie upada, amunicja się kiedyś kończy... Dla porównania w maju 1940 roku potężna, belgijska twierdza zbudowana w skałach na głębokości 25 metrów (to tyle ile ma 7-8 piętrowy budynek) broniona przez 800 żołnierzy poddała się po zaledwie 36 godzinach szturmu prowadzonego przez... 80 niemieckich spadochroniarzy. Bogusław Wołoszański w interesującym wywiadzie dla Newsweeka wspomina, że miał okazję rozmawiać z sierżantem z załogi tej twierdzy: Powiedział, że jak usłyszeli o śmierci pięciu kolegów, zażądali od dowódcy poddania się - mówi Wołoszański. To pokazuje, ile znaczy morale żołnierzy. Na wstępie warto jeszcze przypomnieć jedną istotną rzecz. Zarówno Niemcy, jak i komuniści już po wojnie zręcznie wykorzystywali propagandę do siania krzywdzących opinii o polskich żołnierzach. Z pewnością słyszeliście o rzekomych atakach polskich ułanów z szablami na czołgi. Nabrać się na tą bzdurę mogli tylko ci, którzy nie wiedzieli, jak naprawdę walczyli ułani. Konie stanowiły jedynie środek transportu żołnierzy, w bój ułani szli bez zwierząt. Jak piechota. Szarże ułańskie były rzadkością, jeżeli już to szarżowano tam, gdzie dawało to istotną przewagę taktyczną, a zgodzicie się, że trudno mówić o przewadze taktycznej ułana nad czołgiem. Zamiast tego ułani wykorzystywali armaty przeciwpancerne Boforsa, czy polski karabin p-panc. wz. 35 "Ur". Foto: Niemiecki konny zaprzęg holujący artylerię polową w galopie A propos koni - Niemcy również ich używali. W Kampanii Wrześniowej ich armia dysponowała ponad pół milionem koni. Jednak nazistowska, a potem sowiecka propaganda umniejszające wartość polskich żołnierzy okazały się na tyle skuteczne, że dziś w zachodniej historiografii próżno doszukiwać rozbudowanych monografii dotyczących Kampanii Wrześniowej. Wyjątkiem są dwa nazwiska: Norman Davies oraz Roger Moorhouse. Zainteresowanych bliżej tematyką polecam szczególnie książkę "Polska 1939" autorstwa drugiego z wymienionych historyków. Zacznijmy od kilku liczb zestawiających ilościowo uzbrojenie Polski i Niemiec we wrześniu 1939 roku: Lotnictwo - Polska: ok. 400 samolotów, Niemcy: ok. 2000 samolotów Artyleria - Polska: ok. 4500 jednostek, Niemcy: ok. 11000 jednostek Czołgi - Polska: ok. 600 czołgów, Niemcy: ok. 2800 czołgów Żołnierze - Polska: ok. 950 tysięcy, Niemcy: ok. 1,85 miliona W doktrynie Blitzkriegu bardzo istotną rolę odgrywa szybkość przemieszczania się, stąd tak istotna rola wojsk pancernych i zmechanizowanych, a także lotnictwa. Dlatego w naszym zestawieniu skupimy się na uzbrojeniu wykorzystywanym w tych rodzajach sił zbrojnych. Broń pancerna - III Rzesza W początkach II Wojny Światowej Niemcy wystawili do walki 2800 jednostek pancernych - blisko pięciokrotnie więcej pod względem liczebności niż to, czym wówczas dysponowała Polska. Oczywiście sama liczba to nie wszystko, istotne jest również to, jakiego typu broń została użyta. W początkach wojny Niemcy nie mieli jeszcze ani "Panter", ani słynnych "Tygrysów", a podstawę ich uzbrojenia pancernego stanowiły czołgi lekkie. Panzerkampfwagen I Foto: baku13 / wikimedia Panzerkampfwagen I Ausf. A znajdujący się w Deutches Panzermuseum w Munster PzKpfw I, bo tak określano w skrócie ten czołg, stanowił trzon sił pancernych III Rzeszy w czasie Kampanii Wrześniowej. Niemcy użyli w napadzie na Polskę 1445 sztuk tej broni w wersjach A (na powyższym zdjęciu) i B (co stanowiło ok. 40 proc. ogółu sił pancernych po stronie III Rzeszy). Czołg ten produkowany był jeszcze przed wojną w latach 1934-1937 (obie wersje). Masa czołgu wynosiła 5400 kg (wersja A) i 5900 kg (wersja B). Wersja A napędzana była słabym i - jak się okazało - dość awaryjnym silnikiem Krupp M305 o mocy 57 KM. W wersji B zastosowano lepszy i mocniejszy silnik Maybach NL38TR o mocy 100 KM. Obie odmiany PzKpfw I miały słabe opancerzenie. Pancerze tych czołgów stanowiły elementy stalowej blachy spawanej o grubości zaledwie od 6 do 13 mm. Podstawowe uzbrojenie obu wersji stanowiły dwa karabiny maszynowe MG13 kaliber 7,92 mm. Karabin ten był używany (jako broń samodzielna) jeszcze długo po wojnie, np. był dość popularny w partyzantce w Angoli w latach 80. XX wieku. Wracając do czołgu - jednostki te były stosunkowo łatwo niszczone przez polską broń przeciwpancerną ( armata przeciwpancerna wz. 36, czy karabin przeciwpancerny wz. 35). Ponadto PzKpf I mimo niewielkiej, jak na czołg masy, wykazywał tendencje do grzęźnięcia w błocie, co szczególnie widoczne było w bitwie nad Bzurą. Podczas walk Niemcy stracili 89 tych maszyn. W 1942 roku Niemcy całkowicie wycofali ten model z użycia w swoich siłach zbrojnych. Panzerkampfwagen II Foto: Matthias Holländer / wikimedia Panzerkampfwagen II Ausf. C w Musée des Blindés, Saumur Kolejny czołg w siłach pancernych III Rzeszy, które wzięły udział w Kampanii Wrześniowej. Jednostka o masie 9,5 tony stanowiła drugą - obok PzKpfw I - najliczniej występującą w walkach w Polsce bronią pancerną. Również ten czołg miał cienki (15 mm) pancerz, co czyniło go podatnym na ostrzał ówczesnej polskiej broni. Na przykład karabin przeciwpancerny wz. 35 kalibru 7,92 mm był w stanie przebić pancerz PzKpfw II z odległości 300 metrów. Podstawowym uzbrojeniem tego czołgu była armata KwK 30 L/55 lub KwK 38 L/55 - obie kalibru 20 mm. Uzbrojenie uzupełniające to karabin maszynowy MG 34 kal. 7,92 mm. Panzerkampfwagen III Foto: Fat yankey / wikimedia Czołg PzKpfw III Ausf. H w Musée des Blindés, Saumur Czołg średni III Rzeszy, użyty w Kampanii Wrześniowej w bardzo ograniczonej ilości. Czasie ataku na nasz kraj Niemcy użyli pierwszych, słabo opancerzonych wersji (grubość pancerza od 15 do 30 mm). Podstawowym uzbrojeniem tego czołgu była armata KwK 38 L/42 kalibru 50 mm z zapasem 99 sztuk amunicji. Uzbrojeniem uzupełniającym były 2 karabiny maszynowe MG34, takie same, jakich używały mniejsze PzKpfw II. Masa bojowa tego czołgu to od 15,4 do 21,6 tony, zależnie od wersji. W walkach w Polsce używane były lżejsze wersje. Panzerkampfwagen IV Foto: Bundesarchiv / wikimedia PzKpfw IV w Grudziądzu - zdjęcie propagandowe III Rzeszy Ostatnim rdzennie niemieckim stricte bojowym czołgiem, który brał udział w Kampanii Wrześniowej był najcięższy wówczas typ używany w III Rzeszy - PzKpfw IV. Powyższe zdjęcie wykonane w trakcie Kampanii Wrześniowej, na ul. Starej w Grudziądzu pokazuje, że walka Niemców z Polską odbywała się nie tylko na frontach, ale też w sferze informacyjnej. Zdjęcie propagandowe miało następujący podpis (fragm.): "Najlepsze porozumienie między żołnierzami i mieszkańcami na całym świecie. Wszyscy mieszkańcy Niemiec, w tym przyzwoita polska ludność, widzą w naszych żołnierzach wyzwolicieli od chaosu i złego zarządzania(...)". Cóż, prawda była zupełnie inna, tą "przyzwoitą polską ludność" Niemcy w trakcie wojny masowo rozstrzeliwali. Polski historyk Szymon Datner wyliczył, że w trakcie samej tylko Kampanii Wrześniowej niemieccy żołnierze dokonywali średnio 15 masakr ludności cywilnej. Dziennie. Wracając do czołgu - typ średni o masie od 17,3 tony (typ A) do 26 ton (późniejsze typy wykorzystywane podczas II Wojny Światowej). Podstawowym jego uzbrojeniem była 75-milimetrowa armata oraz 2 karabiny maszynowe MG34. Wersja używana podczas napaści na Polskę miała 30-milimetrowy pancerz, co okazało się niewystarczające. Czołgi te trafiły na wyposażenie tylko I Dywizji Pancernej w niewielkiej liczbie. Kleiner Panzerbefehlswagen Foto: Bundesarchiv / wikimedia Kl Panzerbefehlswagen na podwoziu Panzer I Ausf B Niemiecki czołg dowodzenia, używany bojowo w początkowym okresie wojny. Niemieckie władze wojskowe postanowiły zbudować nowy rodzaj pojazdu pancernego, przeznaczonego specjalnie do dowodzenia formacjami pancernymi na polu walki. Czołg zamiast wieży posiadał specjalnie skonstruowaną nadbudowę w formie prostopadłościanu o nachylonych ścianach bocznych, stanowiącą pomieszczenie dla członków załogi. Był o 25 cm wyższy od typowego PzKpfw I. Dzięki temu uzyskano dodatkową przestrzeń dla dowódcy formacji pancernej, stolika do pracy z mapami oraz dodatkowej radiostacji FuG6 (czołgi PzKpfw I posiadały radiostację FuG2, mniejszego zasięgu, natomiast wóz dowodzenia obie). Wejście do czołgu znajdowało się po lewej stronie nadbudówki w postaci dwu-skrzydłowych drzwiczek ze szczeliną obserwacyjną w lewym skrzydle. Czołgi dowodzenia Kleiner Panzerbefehlswagen stanowiły podstawowe wyposażenie dywizji pancernych i lekkich, na wszystkich szczeblach, począwszy od kompanii, a na dywizji skończywszy, a także w samodzielnych batalionach pancernych. Czołgi zdobyczne Foto: Domena Publiczna LT vz 35 (1939) Oprócz własnych konstrukcji Niemcy w walkach w Polsce korzystali z czołgów zdobycznych. Były to dwie czeskie konstrukcje: czołg LT vz. 35 (w armii niemieckiej przemianowany na PzKpfw 35(t)) oraz czołg LT vz. 38 (Niemcy używali oznaczenia PzKpfw 38(t)). Pierwszy z wymienionych modeli miał masę 10,5 tony i w klasie czołgów lekkich znacznie przewyższał ówczesne niemieckie produkcje w tej kategorii, co zresztą zdecydowało o użyciu tych modeli w działaniach bojowych III Rzeszy w początkowym okresie wojny (od 1941 roku jakiekolwiek czołgi lekkie były już wycofywane i zastępowane większymi jednostkami). PzKpfw 35(t) miał silniejszy pancerz od swoich rdzennie niemieckich odpowiedników, jednak i on nie był dość mocny na to, czym dysponowała wówczas polska armia. Niestety nam zabrakło ilości odpowiedniego uzbrojenia, by powstrzymać wrześniową nawałnicę. Podstawowym uzbrojeniem tego czołgu była armata produkcji Škody, A3 vz. 24 (przemianowana przez Niemcy na KwK 34(t)). Warto dodać, że jeszcze przed Kampanią Wrześniową 8 czołgów PzKpfw 35(t) zostało przebudowanych na wozy dowodzenia (Panzerbefehlswagen 35(t)). Drugi z czeskich czołgów (właściwie czechosłowackich, ale w trakcie trwania działań wojennych Czechy zostały wchłonięte przez III Rzeszę, a Słowacja była de facto niemieckim protektoratem; 1 września 1939 r. o godzinie 5 rano Słowacy zaatakowali Polskę od południa siłą 4 dywizji) czołgów - PzKpfw 38(t) - był również czołgiem lekkim. Masa bojowa to 9,7 tony, a podstawowe uzbrojenie to armata 37,2 mm Škoda A-7 (przemianowana przez Niemców na KwK 38(t)). Pozostałe jednostki pancerne III Rzeszy Foto: Bundesarchiv / wikimedia Schwerer Panzerspähwagen (8-Rad) Oprócz ww czołgów Niemcy wykorzystywali w trakcie Kampanii Wrześniowej wiele opancerzonych samochodów, od lżejszych pojazdów typu Adler Kfz 13 z jednym karabinem 7,92 mm, czy podobnie uzbrojone, ale lepiej opancerzone SdKfz 221, aż po ciężkie wozy pancerne z trakcją kołową, takie jak pokazany na powyższym zdjęciu SdKfz 231 8-Rad z 20-milimetrową armatą i karabinem 7,92 mm. Zobaczmy teraz, czym dysponowali Polacy. Broń pancerna - Polska w 1939 r. Wiemy już, że Polacy ustępowali III Rzeszy pod względem liczebności. A czym w ogóle dysponowaliśmy? Tankietki TKS Foto: Damian Pankowiec / Shutterstock Polskie tankietki TKS podczas parady z okazji święta Wojska Polskiego w 2018 roku Pojazdy widoczne na powyższych fotografiach, trzy wersje polskich tankietek TKS, mogą wzbudzać uśmiech politowania u co poniektórych, zanim jednak roześmiejecie się w głos, przeczytajcie kilka kolejnych zdań. TKS-y to budowane przed II Wojną Światową, w podwarszawskich wówczas zakładach Ursus tankietki, czyli małe czołgi z dwuosobową załogą. TKS-y oraz nieco wcześniej produkowane, podobne do nich tankietki TK-3 oraz TKF to polskie modernizacje licencyjne udanej brytyjskiej tankietki Vickers Carden Loyd Mark VI. Polskie siły pancerne w dwudziestoleciu międzywojennym dysponowały zresztą ok. 10. tankietkami Carden Loyd Mark VI, ale dla sił pancernych II Rzeczypospolitej znacznie bardziej istotne było wyprodukowanie na bazie brytyjskiego sprzętu kilkuset (szacuje się, że ok. 600) czołgów. TKS-y były ulepszoną wersją TK-3. Od rozpoczęcia produkcji czołgów TKS w 1934 roku do rozpoczęcia kampanii wrześniowej w 1939 roku udało się wyprodukować ok. 280 egzemplarzy tych tankietek. Pierwotnie podstawowym uzbrojeniem czołgów TKS był ciężki karabin maszynowy Hotchkiss wz. 25, kaliber 7,9 mm. Była to niezbyt udana konstrukcja. Polskie dowództwo zdawało sobie sprawę z niewystarczającej siły ognia tych wozów, dlatego po testach przeprowadzonych w 1938 roku, postanowino przezbroić czołgi TKS w lepsze uzbrojenie bazowe - wielkokalibrowy karabin maszynowy wz. 38FK kalibru 20 mm (na powyższym zdjęciu przezbrojony jest egzemplarz w środku kolumny). Zaletą tego najcięższego karabinu maszynowego było to, że był on w stanie przebić pancerz każdego niemieckiego czołgu, jakim wówczas dysponowała armia Hitlera. Gdybyśmy tylko zdążyli przezbroić polskie siły pancerne, być może kampania wrześniowa miałaby inny przebieg. Niestety we wrześniu 1939 dysponowaliśmy zaledwie ok. 24 przezbrojonymi czołgami. Niestety nie wiemy, ile z nich to TKS-y, a ile to przezbrojone TK-3. W każdym razie okazało się to dalece niewystarczające. Nie zmienia to jednak faktu, że te niewielkie jednostki prowadzone przez dobrze wyszkoloną załogę potrafiły być naprawdę skuteczne, czego dowodem jest osiągnięcie bojowe plut. pdch. Edmunda Romana Orlika. Orlik dowodzący przezbrojoną tankietką TKS zniszczył w czasie kampanii wrześniowej aż 13 niemieckich czołgów i choć trudno jednoznacznie określić, jakie dokładnie plut. pdch. Orlik czołgi ustrzelił, to nawet zakładając, że były to tylko lekkie PzKpfw 35 (lekkie czołgi czeskiego typu stanowiące główne uzbrojenie 1. Dywizji Lekkiej Wehrmachtu) i tak należy to uznać za wyjątkowe osiągnięcie. Czołg lekki 7TP Foto: PLRANG ART Artur Furmanek / Shutterstock 7TP - polski czołg lekki Trzonem polskich sił pancernych podczas wojny obronnej w 1939 roku był polski czołg lekki 7TP. Była to konstrukcja stanowiąca rozwinięcie (licencjonowane) brytyjskiego czołgu lekkiego Vickers E - jednego z najbardziej rozpowszechnionych czołgów dwudziestolecia międzywojennego. W stosunku do brytyjskiego pierwowzoru 7TP był konstrukcją zauważalnie ulepszoną. Przede wszystkim, w przeciwieństwie do czołgu Vickers E i wielu innych czołgów tamtych lat, 7TP był pojazdem napędzanym przez silnik wysokoprężny - to była pierwsza tego typu konstrukcja w Europie. Przewagą dieslowskiego napędu nad silnikami benzynowymi było to, że olej napędowy nie jest tak łatwopalny, jak benzyna. 7TP miał też nieco silniejsze opancerzenie niż czołg brytyjski. Produkcja 7TP rozpoczęła się w 1935 roku. Początkowo wyprodukowano (ok. 25 sztuk) 7TP w wariancie dwuwieżowym z dwoma karabinami maszynowymi wz. 30, kal. 7,92 mm, ale do rozpoczęcia wojny dalsze ok. 100-110 sztuk (dokładne dane, co do liczby nie są dostępne) wyprodukowano już w wariancie jednowieżowym, w którym uzbrojeniem podstawowym była armata czołgowa Bofors wz. 37, kal 37 mm. Czołg Renault R-35 Foto: Flik47 / Shutterstock Renault R-35 w muzeum Yad La-Shiryon Oficjalnie ten czołg nazywał się Renault Char lègere model 1935R, ale jest on powszechnie znany pod swoją nieoficjalną nazwą: Renault R-35. Był to ostatni czołg, który zdążył trafić na wyposażenie polskich sił pancernych przed II Wojną Światową. Model R-35 powstał jako następca wspomnianego wcześniej Renault FT-17. Francuzi rozpoczęli jego produkcję w 1935 roku, jednak Polska zakupiła 100 sztuk tych czołgów dopiero w 1939 roku, a przed wojną, w lipcu 1939 roku do portu w Gdyni trafiła pierwsza - i zarazem ostatnia - partia 49 egzemplarzy (niektóre źródła podają 50). Dlaczego tak późno? Głównie dlatego, że R-35 nie był udaną konstrukcją. Największą wadą było uzbrojenie. Podstawowa armata 37 mm L/21 SA 18 była konstrukcją jeszcze z czasów I Wojny Światowej i zdaniem polskich władz, odpowiedzialnych za zaopatrzenie armii nie spełniała wymagań ówczesnego pola walki. Uzupełnieniem tej armaty był francuski czołgowy karabin maszynowy Mitrailleuse de 7,5 Modele 31 (MAC31), kalibru 7,5 mm, co nie zmieniało zasadniczo potencjału bojowego tego sprzętu. Co gorsza, podczas testów dostarczonych Polsce egzemplarzy próbnych w 1938 roku okazało się, że próby przezbrojenia tego czołgu w armatę o lepszych parametrach nie powiodły się, ze względu na konstrukcję wieży. Niemniej opóźnienia w produkcji rodzimego 7TP i zaostrzająca się sytuacja międzynarodowa spowodowała, że w kwietniu 1939 roku Polska kupiła od Francji 100 szt. Renault R-35. Jak już wiemy, do kraju dotarła połowa zamówionych egzemplarzy. W kampanii wrześniowej straciliśmy kilkanaście R-35. Część stanu przejęli Niemcy, część Armia Czerwona, a ponad 30 czołgów przekroczyło granicę Rumunii. Biorąc pod uwagę fakt, że szkolenie na tych czołgach rozpoczęto dopiero 20 lipca 1939 roku, a także mając w pamięci wady tego modelu, trudno oczekiwać, by odegrały one znaczącą rolę w wojnie obronnej Polski. Renault FT-17 Foto: PLRANG ART Artur Furmanek / Shutterstock Renault FT-17 Renault FT-17 był pierwszym czołgiem w polskich siłach pancernych. Używany był już w 1919 roku. Jeszcze w 1939 roku przestarzałe już wówczas (mimo licznych, drobnych usprawnień i modernizacji wprowadzanych przez polskich inżynierów) czołgi Renault FT-17 w liczbie 102 sprawnych egzemplarzy (mających jakąkolwiek wartość bojową) stanowiły drugą pod względem liczebności siłę wojsk pancernych polskiej armii. Oprócz ww. czołgów mieliśmy na wyposażeniu jeszcze niewielką liczbę samochodów pancernych. Przykładem może być samochód pancerny wz. 29. 7 tych pojazdów weszło na stan 11 Dywizjonu Pancernego Mazowieckiej Brygady Kawalerii. Sprzętu pancernego mieliśmy po prostu za mało by skutecznie obronić się przed najeźdzcami. Lotnictwo - III Rzesza Przejdźmy do sił powietrznych obu stron, zaczynając od potencjału agresora. Niemcy w początkowym okresie wojny dysponowali ok. 2000 samolotami. Ponownie była to miażdżąca przewaga, już wyłącznie pod względem liczebności. Polacy wówczas dysponowali ok. 400 samolotami. Czym dysponowała armia Hitlera? Foto: Bundesarchiv / wikimedia Ju 87 B nad Polską Postrachem polskiej ludności cywilnej w Kampanii Wrześniowej były niemieckie samoloty Junkers Ju 87 Stuka. Były to bombowce nurkujące wykorzystywane również jako samoloty szturmowe. Pierwszym miastem, które zostało w znacznej mierze zniszczone, w wyniku bombardowania przeprowadzonego tymi samolotami był Wieluń. Oprócz tego Niemcy korzystali z samolotów myśliwskich Messerschmitt Me-109B, ciężkiego myśliwca Messerschmitt Me-110C, czy lekkiego Arado Ar-68. Nie można pominąć także bombowca Heinkel He 111 - podstawowej jednostki tego typu w niemieckim lotnictwie z początków II Wojny Światowej, słynnej przede wszystkim z Bitwy o Anglię, ale kilkaset maszyn tego typu odpowiadało za bombardowanie Polski. W ataku na Polskę brały udział również dwusilnikowe samoloty bombowe Dornier Do 17. Część maszyn tego typu była używana jako samoloty dalekiego zwiadu. Bombardowania przeprowadzano także za pomocą samolotów Junkers Ju 86. Lotnictwo - Polska W kontekście polskiego lotnictwa we wrześniu '39 roku najczęściej wspomina się o bombowcu Łoś. Znacznie więcej II RP posiadała jednak wielozadaniowych Karasi. W walce z najeźdźcą udział wzięło ponad 160 tych maszyn. Foto: domena publiczna / Wikimedia Commons Karaś na lotnisku w Warszawie. Na drugim planie myśliwce PZL i PZL Jeśli chodzi o uzbrojenie, Karaś miał trzy karabiny maszynowe i mógł zabrać w powietrze 700 kg bomb. W praktyce jednak silnik był za słaby i załogi brały ich mniej o przynajmniej sto kilogramów. Karasie nie były w stanie prowadzić równej walki z niemieckimi myśliwcami (do tego miały teoretycznie służyć myśliwskie PZL i PZL ale za to w czasie kampanii wrześniowej zrzuciły na przeciwnika, jak się szacuje, 50-60 ton bomb. Foto: domena publiczna / Wikimedia Commons gotowe do startu Skoro jednak wspomnieliśmy o "Łosiu" wypadałoby temat rozwinąć. Samolot bombowy Łoś stanowił dowód, że polskie wynalazki na tle tych powstających wówczas na świecie nie były wcale zacofane. Był to jeden z pierwszych na świecie (niektóre źródła podają, że właśnie Łoś był pierwszym) płatowców wyposażonych w płaty o laminarnym profilu. Oznacza to, że powierzchnia skrzydła jest tak skonstruowana, by zmaksymalizować powierzchnię nośną, nad którą powietrze przepływa w sposób laminarny, czyli z bardzo małymi oporami. Na zachodzie samolotem o takiej charakterystyce był, skonstruowany później amerykański North American P-51 Mustang, czyli jeden z najbardziej słynnych myśliwców II wojny światowej. Foto: domena publiczna / Wikimedia Commons Łoś Gdybyśmy mieli więcej czasu na przygotowanie się do wojny obronnej w 1939 roku, Łosie można było wykorzystać również w roli ciężkich myśliwców, montując w nosie maszyny baterię 6-8 karabinów maszynowych. Problemem było jednak przeszkolenie załogi do akrobacji wykonywanych na tym samolocie, wymaganych przy założeniu takiej roli Łosia. Ponieważ ścieżka szkolenia nie była dobrana pod tym kątem, a samolotu nie zdążyliśmy przezbroić do tej roli, wartość bojowa maszyny w wojnie obronnej pozostała niestety bardzo ograniczona. Przeczytaj także: Obrona polskiego nieba to nie tylko F-35 i F-16. Z jakich technologii korzystamy? SAAB JAS 39 Gripen - szwedzki myśliwiec, który mógł bronić polskiego nieba Sprzęt polskiej armii. Czy rozpoznasz arsenał, którym dysponują nasi żołnierze?[QUIZ] Od Renault FT-17 do Leoparda 2. Polskie siły pancerne na przestrzeni dziejów
Obok powszechnie znanych czołgów i samolotów, w czasie pierwszej wojny światowej używano również mniej typowego uzbrojenia: od pocisków manewrujących, poprzez sięgające średniowiecza katapulty, po łamacze obojczyków i rakiety powietrze – powietrze. A to tylko część niezwykłego uzbrojenia z tamtej epoki!Pierwsza wojna światowa, ten trochę zapomniany, choć arcyważny konflikt to czas najbardziej zaciętych walk w historii. Prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz na taką skalę połączono wówczas nowoczesne uzbrojenie z mentalnością, każącą przeć do zwycięstwa nawet za absurdalnie wysoką cenę, niezależnie od ponoszonych takiego podejścia były niewyobrażalnie krwawe bitwy, jak jedno z najważniejszych starć tamtej wojny, toczona na terenie dzisiejszej Polski bitwa pod Gorlicami, gdzie w ciągu trzech dni na 20-kilometrowym odcinku poległo niemal 200 tys. żołnierzy (zaciętość walk była znacznie większa, niż w przypadku np. słynnego Verdun).Pierwsza wojna jest warta uwagi również z innego powodu: to konflikt, w czasie którego pojawiło się wiele nietypowych broni. Ich wyjątkowość polegała na tym, że albo były wczesną formą jakiegoś nowoczesnego uzbrojenia, albo – przeciwnie – usiłowały łączyć technologię sprzed wieków z realiami XX-wiecznego pola jak zniszczyć latające cygaro?Wojskowy Zeppelin klasy P. W sumie wybudowano 22 maszyny tego typuChoć sterowce były używane przez różne strony konfliktu, to symbolem tej klasy sprzętu stały się niemieckie latające cygara, projektowane przez Ferdinanda Zeppelina. Były stosowane w różnych rolach, jednak najbardziej spektakularną była rola bombowców strategicznych – w czasie wojny Niemcy wykonywali bombowe rajdy grupami, liczącymi nawet kilkanaście maszyn, a ofiarą sterowców padły Londyn, Neapol, Antwerpia, Warszawa czy początkowym okresie wojny sterowce miały wiele istotnych przewag nad samolotami: choć były wolniejsze (ale tylko trochę – niektóre rozpędzały się nawet do 125 km/h), to miały bardzo duży zasięg i udźwig, a do tego latały na wysokości nieosiągalnej dla wczesnych samolotów myśliwskich. Co więcej mogły być całkiem nieźle uzbrojone w kilka karabinów o tych majestatycznych maszynach warto rozprawić się z jednym z popkulturowych mitów: zniszczenie sterowca w pierwszej połowie Wielkiej Wojny graniczyło z cudem. W popkulturze żywe jest wspomnienie płonącego Hindenburga, którego katastrofa była praktycznym końcem ery sterowców, jednak wbrew powszechnemu przekonaniu zapalenie wypełniającego powłokę sterowca wodoru wcale nie było proste – wybuchowa mieszanka powstawała bowiem w ściśle określonych warunkach (połączenie zapłonu z określoną ilością tlenu), których uzyskanie było w czasie pierwszego lotu zeppelin SL5, stacjonujący w DarmstadtBezsilna była również artyleria: sterowce latały wysoko, artylerzyści nie dysponowali możliwością precyzyjnego określenia pułapu, a pociski artyleryjskie dziurawiły wprawdzie powłokę sterowca, ale przelatywały przez niego bez detonacji. Przy rozmiarach latających cygar, sięgających nawet 150 metrów, kilka dziur nie stanowiło dla nich zagrożenia – radykalnym przykładem może być powrót do bazy sterowca Z VI, który w czasie bombardowania twierdzy Liege zaliczył rozerwanie powłoki przez wybuch wspomnieć, że pierwszy niemiecki sterowiec został zniszczony dopiero w połowie 1915 roku – po niemal roku wojny. A i to nastąpiło przypadkiem – wracające z bombardowania, latające cygaro leciało bowiem na niskim pułapie, dzięki czemu angielski pilot, podporucznik Reginald Alexander John Warnerord z Królewskiego Korpusu Lotnictwa Marynarki, był w stanie wznieść się nad sterowiec i… zrzucić na niego sześć to jednak szczęśliwy przypadek. Normą było coś innego – z 72 lotów, jakie wiosną 1915 roku wykonano w celu przechwycenia sterowców, zaledwie 3 misje zakończyły się walką. Rezultat był opłakany: nie zestrzelono żadnego sterowca, za to stracono – z różnych przyczyn – w sumie 15 zmieniła się radykalnie dopiero w drugiej połowie wojny, gdy jesienią 1916 roku zastosowano specjalne, zapalające pociski do karabinów maszynowych i udoskonalono taktykę walki, w czasie której należało koncentrować ostrzał w jednym punkcie powłoki. Dopiero tak wyposażone, coraz doskonalsze samoloty zaczęły stanowić dla sterowców śmiertelne manewrujące dalekiego zasięguWczesny pocisk samosterujący znany jako Orzeł Wolności albo Kettering BugMogłoby się wydawać, że pociski manewrujące to wynalazek nawet jeśli nie całkiem współczesny, to należący do epoki komputerów i elektroniki. Pierwsze egzemplarze broni tego typu powstały jednak sto lat temu, w czasie I wojny okazała się amerykańska konstrukcja o nazwie Orzeł Wolności, skądinąd zabawnej, biorąc pod uwagę jej przeznaczenie. Jej pomysłodawcą i konstruktorem był Charles F. Kettering – wybitny wynalazca i posiadacz ponad 180 patentów, a wykonawcą manufaktura, założona przez prekursorów lotnictwa, braci nazywany wówczas latającą torpedą, miał formę niewielkiego, dwupłatowego samolotu, startującego z czterokołowego, wysokiego wózka. Przełomowym wynalazkiem, który pozwalał na automatyczne obieranie i utrzymywanie zadanego kursu, okazał się montowany w kadłubie żyroskop. Przed lotem, w oparciu o dane meteorologiczne, określano dystans lotu, uwzględniając przy tym siłę i kierunek montująca serię pocisków samosterujących Kettering BugPróby, prowadzone od 1916 roku wykazały, że latająca torpeda może być przydatna: Orzeł Wolności, znany szerzej pod nieformalną nazwą Kettering Bug, był w stanie przebyć w powietrzu nawet 120 pokonaniu zadanej odległości automat wyłączał silnik i składał skrzydła maszyny, aby uniemożliwić jej szybowanie, a kadłub zawierający nieco ponad 80 kilogramów ładunku wybuchowego spadał na udanych prób do końca wojny nie zdecydowano się na bojowe użycie tej broni. Jednym z powodów – poza ciągle trwającymi pracami, zmierzającymi do dopracowania konstrukcji - były obawy, związane z przelotem śmiercionośnego ładunku nad własnymi wojskami. Testy trwały również po zakończeniu pierwszej wojny światowej, aż do czasu wyczerpania funduszy i zapasu 25 wyprodukowanych paryskie: pierwszy obiekt w stratosferzeDziało paryskieDziałania wojenne na froncie zachodnim były niezwykle krwawe, ale linia frontu była dość stabilna – walczące strony kosztem dziesiątek tysięcy zabitych były w stanie zmieniać ją o kilka czy kilkanaście kilometrów, ale niemal każdy atak był szybko zatrzymywany dzięki potędze artylerii i karabinów takich warunkach Niemcy postanowili zbudować działo, które – mimo oddalenia linii frontu od Paryża – byłoby w stanie ostrzeliwać stolicę konstrukcja niezwykła: ważące 256 ton działo o kalibrze 21 centymetrów, z lufą mierzącą w sumie 34 metry. Lufa była tak długa, że uginała się pod własnym ciężarem i trzeba było ją prostować za pomocą specjalnych odciągów. Na domiar złego wystrzeliwane pociski zdzierały część jej wewnętrznej warstwy – z tego powodu pociski produkowano w numerowanych seriach, a każdy numer miał kaliber odrobinę większy od paryskieZasięg działa sięgał 130 kilometrów, jednak celność była znikoma – pozwalała na ostrzeliwanie celów wielkości dużego miasta. Ważące 90 kilogramów pociski przy niewielkiej szybkostrzelności działa miały jednak zbyt małą siłę, by spowodować poważniejsze szkody, więc ostrzał miał głównie znaczenie psychologiczne. Ponad 300 wystrzelonych przez Działo Paryskie pocisków zabiło w sumie około 250 czasów, w którym ta broń była używana, jest za to fakt, że gdy przypadkowy pocisk trafił w paryski kościół, zabijając wiernych zgromadzonych na nabożeństwie, Niemcy – wiedząc o odbywających się uroczystościach żałobnych – wstrzymali na ten czas ostrzał Paryskie było cudem inżynierii, jednak nie odegrało wielkiej roli. Jest za to warte wspomnienia z jeszcze jednego powodu – wystrzeliwane przez nie pociski były pierwszymi obiektami stworzonymi przez człowieka, które sięgnęły stratosfery, osiągając w najwyższym punkcie lotu pułap około 40 powietrze – powietrze: lotnicze fajerwerkiSamolot z rakietami Le PrieurJeśli zastanawiacie się, dlaczego w tym zestawieniu nie umieściłem nowinki technologicznej z początku XX wieku, czyli samolotów, spieszę z wyjaśnieniami. Samoloty faktycznie były nowinką, ale pierwsza wojna światowa wcale nie była ich raz pierwszy zastosowali je w walce Włosi w 1910 roku, kiedy to latający na samolocie własnej konstrukcji pilot Giulio Gavotti wpadł na pomysł, aby przelatując nad wrogimi Turkami zrzucić na nich kilka znacznie ciekawszym od samego zastosowania samolotów w walkach jest jednak użycie przez nie uzbrojenia, kojarzonego raczej z czasami nam współczesnymi, czyli rakiet powietrze – powietrze. Czyżby miał to być dowód na zaawansowanie technologiczne ówczesnego lotnictwa? Niestety, nic bardziej mylnego!Samolot z rakietami Le PrieurRakiety były desperacką próbą znalezienia broni, która byłaby w stanie niszczyć balony i sterowce. Wbrew powszechnemu przekonaniu – o czym wspomniałem pisząc o Zeppelinach – zniszczenie aerostatów było bowiem w pierwszej połowie wojny dużym wyzwaniem: pociski z karabinów maszynowych dziurawiły wprawdzie powłokę, jednak przy rozmiarach balonów i sterowców były to za małe uszkodzenia, by doprowadzić do zestrzeleniac czy tego problemu miały być właśnie rakiety. Pod względem konstrukcji przypominały współczesne nam fajerwerki. Pomysłodawca tego rozwiązania, francuski pilot, porucznik Yves Le Prieur zaprojektował niewielkie pociski na paliwo stałe, z umieszczonym na szczycie, metalowym szpicem, służącym do przebijania powłok Le Prieura miały zasięg nieco ponad 100 metrów i nieźle radziły sobie z balonami, jednak ich skuteczność przeciwko sterowcom była dyskusyjna – nie jest znany żaden przypadek zestrzelenia sterowca za pomocą tej obojczyków, czyli czołgi kontra karabin na słonieMauser 1918 T-Gewehr - łamacz obojczykówPojawienie się na froncie czołgów skłoniło Niemców do poszukiwania jak najskuteczniejszych metod zwalczania nowej niemiecka piechota radziła sobie z czołgami całkiem nieźle nawet bez wsparcia artylerii (znany jest przypadek unieszkodliwienia jednego z czołgów poprzez ostrzał szczelin obserwacyjnych – Niemcy wybili w ten sposób całą załogę), jednak aby zrównoważyć przewagę państw Ententy w nowej broni, pojawiła się konieczność dostarczenia żołnierzom prostej, skutecznej i łatwo dostępnej broni żołnierz z karabinem Mauser 1918 T-GewehrInspiracją okazała się broń myśliwska, jak oferowany przez firmę Halger karabin na słonie, ubijanie których stanowiło w tamtym czasie rozrywkę europejskich elit. Wcześniejsze modele broni, przeznaczonej do zabijania wielkich zwierząt, charakteryzowały się dużym kalibrem – ich twórcy wychodzili z założenia, że skuteczny postrzał umożliwia przede wszystkim duża masa karabinu na słonie podeszli do tematu nowatorsko – uznali, że lepszy efekt da nie tyle duża masa pocisku, co jego wysoka prędkość i zoptymalizowali broń i amunicję właśnie pod tym kątem. Broń okazała się skuteczna, a niewielkie pociski, bez trudu przebijające słoniowe czaszki okazały się protoplastą nowoczesnej broni przeciwpancernej, w tym polskiego karabinu lewej standardowy nabój karabinowy kaliber .303 (7,94 mm), po prawej nabój do karabinu Mauser 1918 T-GewehrPodobnej zasadzie hołdowali konstruktorzy niemieckiego karabinu Mauser 1918 T-Gewehr, strzelającego pociskami o kalibrze 13,2 mm. Broń o długości ponad 1,6 metra i ważyła ponad 16 kilogramów, a wystrzelony z odległości 500 metrów pocisk przebijał 20-milimetrowy pancerz. Co więcej, producent broni zakładał, że wysoka prędkość pocisku umożliwi również zwalczanie były jednak inne – choć M1918 był bronią innowacyjną, a zarazem pierwszym i jedynym wyspecjalizowanym karabinem przeciwpancernym, użytym w czasie I wojny światowej, to korzystanie z niego było problematyczne. Był ciężki, w realiach okopowych nieporęczny, jednostrzałowy, a do tego charakteryzował się potężnym odrzutem, co przy nieuważnej obsłudze było niebezpieczne dla strzelca. Z tego właśnie powodu broń tę nazywano łamaczem średniowieczna broń na XX-wiecznym polu walkiLeach Trench CatapultChoć artyleria bez prochu, czyli różnego rodzaju katapulty, balisty czy trebusze to domena czasów starożytnych i średniowiecza, to stare, sprawdzone metody miotania pocisków znalazły zastosowanie również i w okopach I wojny przy tym wspomnieć, że nie były to improwizowane wyrzutnie, sklecane przez żołnierzy w okopach, ale etatowa, znajdująca się na stanie oddziałów broń!Pierwszą z konstrukcji tego typu, stosowanych przez wojska Ententy, była angielska wyrzutnia o nazwie Leach Trench Catapult. Sprzęt, przypominający wielką procę, wyrzucał przy pomocy gumowych pasów granaty na odległość do 200 metrów, a na wiosnę 1915 roku każda z angielskich dywizji została wyposażona w 20 takich zastąpiono je inna bronią – tym razem produkcji francuskiej – czyli czymś w rodzaju dużej kuszy o nazwie Sauterelle. Broń, obsługiwana przez dwóch żołnierzy, ważyła 24 kilogramy i wyrzucała granaty na odległość do 150 metrów. W porównaniu z brytyjskim odpowiednikiem była jednak lżejsza i prostsza w żołnierze z miotaczem SauterelleW sytuacjach, gdzie mobilność nie była istotna, stosowano również dużą wyrzutnię o nazwie West Spring Gun, obsługiwaną przez aż pięciu żołnierzy. Zadaniem trzech z nich było naciąganie mechanizmu, składającego się z 24 sprężyn, zdolnych wyrzucić granat na odległość 240 metrów. Ciekawą cechą tej broni był fakt, że była groźna nie tylko dla przeciwnika, ale i dla własnej obsługi – wielu operatorów, wliczając w to wynalazcę tej broni, kapitana Allena Westa, straciło przez nią palce, ucięte przez niezabezpieczony Spring GunZe względu na spory zasięg, a tym samym długi czas lotu wyrzucanych pocisków, wyrzutnia West Spring Gun była stosowana z granatami o długiej zwłoce zapalnika (7-9 sekund), w tym również z granatami chemicznymi. Broń o podobnym przeznaczeniu i działaniu – Wurfmaschine – stosowali również w pierwszej połowie wojny wyrzutnie zostały z czasem wyparte przez pełniące podobną rolę, ale mniejsze, lżejsze i prostsze w obsłudze moździerze różnych forteca na gąsienicachK-WagenCzołgi to kolejna broń z tamtego okresu, o której użyciu na pozór wiadomo wiele, ale tak naprawdę są to głównie powielane latami mity. Jednym z głównych jest rzekomy udział czołgów w zakończeniu wojny: niezliczone źródła powielają bzdurę, że wprowadzenie czołgów do uzbrojenia pozwoliło na przerwanie impasu wojny pozycyjnej, a w konsekwencji doprowadziło do szybkiej klęski Niemiec i zakończenia wojny. To oczywiście pojawiły się na froncie już w połowie 1916 roku, czyli mniej więcej w połowie pierwszej wojny światowej. Umiejętnie użyte przez Anglików, odniosły lokalne sukcesy, ale Niemcy szybko nauczyli się je skutecznie zwalczać, co zresztą – biorąc pod uwagę nasycenie frontu artylerią różnych kalibrów – nie było niczym w fabrycePojawienie się czołgów nie odmieniło losów wojny. Broń pancerna nabrała znaczenia dopiero w jej ostatnich miesiącach, gdy napływ do Europy wojsk amerykańskich i zatrzymanie ostatniej wielkiej, niemieckiej ofensywy (Operacja Michael) i tak przesądzały o losach konfliktu. Dopiero w takich warunkach masowe użycie czołgów i lotnictwa umożliwiło przełamanie frontu w czasie drugiej bitwy nad Marną i szybkie pokonanie armii niemieckiej. Warto wspomnieć, że w tym czasie sama Francja miała 4 tysiące czołgów, czyli więcej, niż w czasie drugiej tym czasie Niemcy, którzy zaniedbali rozwój broni pancernej, mieli więcej czołgów zdobycznych, niż własnych – przez całą wojnę wyprodukowali zaledwie około 20-30 sztuk modelu A7V. W zanadrzu mieli jednak prawdziwego potwora, którego dwa prototypy zostały do końca wojny niemal ukończone, ale nie zdążyły wziąć udziału w - model czołguMonstrum o nazwie K-Wagen wyglądało jak spełnienie snów wielbicieli steampunku. Czołg ważył 120 ton i był uzbrojony w 4 działa 77 mm i 7-8 karabinów maszynowych. Załogę stanowiło 27 żołnierzy, w tym – poza artylerzystami i obsługą karabinów – dwóch kierowców, dwóch mechaników pokładowych, łącznościowiec i oficer dysponował systemem kierowania ogniem wzorowanym na tych, które stosowano na okrętach wojennych, a jeden z projektów K-Wagena przewidywał dozbrojenie tej fortecy na gąsienicach w dodatkowy miotacz ognia: jak wypalić dziurę w obronie przeciwnika?Żołnierze niemieccy z miotaczem ogniaUrządzenia, pozwalające na wyrzucanie płomieni lub substancji zapalających były znane od starożytności, jednak współcześnie rozumiany miotacz ognia to całkiem nowy, bo XX-wieczny broń tego typu zbudował niemiecki wynalazca, Richard Fiedler, który wpadł na pomysł miotacza obserwując płonącą cysternę z paliwem. Głównym elementem wynalazku był cylindryczny pojemnik, w którego dolnej części znajdował się sprężony gaz, a w górnej łatwopalna ciecz. Użytkownik naciśnięciem dźwigni uwalniał gaz, a ten rozprężając się wypychał ciecz przez gumowy wąż do dyszy, gdzie ulegała zapaleniu. Wyrzucany w taki sposób płomień miał do 18 metrów miotacze ognia były w czasie pierwszej wojny światowej szeroko stosowane przez Niemców. Choć ważąca około 30 kilogramów aparatura była przenoszona przez jedną osobę, to obsługę plecakowego miotacza ognia stanowiło aż czterech żołnierzy. Miotacz składał się z dwóch butli – w jednej znajdowało się paliwo, a w drugiej sprężony azot. Nosiciel butli był zarazem celowniczym ale za oddanie strzału odpowiadał inny żołnierz, którego zadaniem było odkręcanie i zakręcanie zaworu butli z azotem. Samo zapalenie wypychanej przez gaz cieczy następowało w róży sposób: od podetknięcia płonącej pochodni, poprzez zapalniki iskrowe czy w tym miejscu rozprawić się z kolejnym mitem, spopularyzowanym przez filmy wojenne. Zapewne każdy z nas ma przed oczami obraz, gdy trafiony jakimś odłamkiem operator miotacza ognia momentalnie ginie otoczony wielkim płomieniem. Choć zdarzały się takie przypadki, to należały do rzadkości. Butle wypełnione były bowiem niepalnym gazem, a zapłon palnej substancji wewnątrz butli był – z braku tlenu – niemożliwy. Problem występował dopiero po ewentualnym zapaleniu płynu, który wyciekł z uprzednio przebitej z Livens Large Gallery Flame ProjectorChoć prekursorami użycia tej broni byli Niemcy, to prawdziwie morderczy miotacz ognia jest dziełem brytyjskiego kapitana Williama Livensa. Brytyjczycy postanowili nie bawić się w półśrodki i zbudowali prawdziwego potwora o nazwie Livens Large Gallery Flame Projector. Była to 17-metrowa machina, ważąca około 2,5 tony i działająca na zasadzie gigantycznej strzykawki, wyrzucającej rozpyloną, łatwopalną mieszankę na odległość 40 – 100 działania tej broni okazały się spektakularne: w czasie bitwy nad Sommą na odcinkach, gdzie atakujący Anglicy torowali sobie drogę miotaczami Livensa, ich straty okazały się wyjątkowo małe. Nic dziwnego – stacjonarny miotacz dosłownie wypalał żołnierzom drogę poprzez okopy względu na swoje rozmiary i stacjonarne działanie Livens Large Gallery Flame Projector nie był jednak masowo stosowany, a do niedawna nie było żadnych materialnych śladów, wskazujących na jego istnienie. Dopiero badania archeologiczne z 2010 roku zaowocowały odnalezieniem resztek tych wielkich miotaczy, a zrekonstruowanie jednego z nich dowiodło, że broń działała i mogła być ze zrekonstruowanego miotacza ognia Livens Large Gallery Flame ProjectorKarabin peryskopowy: strzelanie bez ryzykaWilliam Beech ze swoim wynalazkiemChoć pierwsza wojna światowa kojarzona jest przede wszystkim ze zmaganiami na frontach wschodnim i zachodnim, to niezwykle zacięte i ważne walki toczyły się również na granicy Europy i Azji. Korpus ekspedycyjny państw Ententy, złożony głównie z wojsk australijskich i nowozelandzkich, próbował tam szybkim atakiem zdobyć Stambuł i wyłączyć Turcję z to bywa z planami błyskotliwych operacji wojskowych, szybki atak zmienił się w masakrę. Obie strony ugrzęzły w okopach na półwyspie Gallipoli, niezdolne do pokonania przeciwnika. W przypadku bitwy o Gallipoli okopy wrogich stron były niekiedy bardzo blisko siebie – odległość wynosiła jedynie 50 właśnie w takich warunkach pewien bystry Australijczyk, starszy szeregowy William Beech, wpadł na pomysł, jak strzelać do Turków bez ryzyka, że Turcy będą strzelać do niego. Pomysłem tym było połączenie karabinu z peryskopem w taki sposób, by górne lustro znajdowało się na przedłużeniu linii peryskopoweChoć cała konstrukcja wyglądała dość dziwacznie i była raczej nieporęczna, to pozwalała na wysunięcie z okopu jedynie samej broni, bez konieczności wychylania głowy szybko zdobył uznanie – Australijczycy zorganizowali polowy punkt produkcji takiej broni, a niedługo później własne wersje karabinów peryskopowych opracowały pozostałe strony w ten sposób karabiny Lee–Enfield, M1903 Springfield, Mosin–Nagant, czy który dorobił się nawet własnej, oficjalnej nazwy Loopgraafgeweer. Niektóre z nich dodatkowo modyfikowano w taki sposób, by umożliwić zdalne przeładowanie. Stosowano również specjalne, powiększone magazynki, mieszczące nawet do 25 Berta, czyli jak zniszczyć fortecę jednym pociskiem?Gruba Berta - wersja stacjonarnaNie ma niezniszczalnych bunkrów, są tylko zbyt lekkie pociski artyleryjskie. Zgodnie z tą zasadą Niemcy postanowili zbudować moździerze, zdolne do zniszczenia każdego z zakładów Kruppa zaprojektowali potwora o kalibrze 42 centymetrów, który – produkowany w wersji na podwoziu kołowym i stacjonarnej – przeszedł do historii jako M-Gerät, nazywany powszechnie Grubą – których w różnych wersjach wyprodukowano około 30 - wystrzeliwały na odległość 15 kilometrów pociski, ważące ponad 900 kilogramów. Zasięg nie był imponujący, ale istotny był fakt, że Gruba Berta strzelała stromotorowo, przez co pocisk uderzał w cel z Berta - wersja mobilnaGruba Berta zasłużyła na swoją sławę – przyczyniła się do kapitulacji wielu twierdz, brała udział w ostrzale Przemyśla, Modlina czy Antwerpii, ale najbardziej morderczym przykładem skuteczności tej broni jest los francuskiego Fort de nowoczesna twierdza była obsadzona przez 500-sobową załogę i wyposażona w liczne działa i bunkry, a jej podziemne instalacje chronił 4-metrowy, betonowy jednak celny strzał Grubej Berty, którego eksplozja przebiła się do magazynu amunicji, by Niemcy nie mieli czego zdobywać. W jednej chwili fort przestał istnieć jako obiekt o znaczeniu militarnym, a niedługo później uznano go za cmentarz wojskowy.
Sprawdzamy pogodę dla Ciebie...POCZTANie pamiętasz hasła?Stwórz kontoQUIZYMENUNewsyJak żyć?QuizySportLifestyleCiekawostkiWięcejZOBACZ TAKŻE:BiznesBudownictwoDawka dobrego newsaDietaFilmGryKobietaKuchniaLiteraturaLudzieMotoryzacjaPlotkiPolitykaPracaPrzepisyŚwiatTechnologiaTurystykaWydarzeniaZdrowieNajnowszeWróć 18:19aktualizacja 22:28
Niemiec zasalutował nad ciałem Polaka i powiedział: to jest bohater Data utworzenia: 1 września 2019, 7:00. Jedną z pierwszych polskich ofiar II wojny światowej był kapral rezerwy Piotr Konieczka. W nocy z 31 sierpnia na 1 września ten pochodzący z Pomorza 38-letni żołnierz pełnił służbę na posterunku granicznym w Jeziorkach koło Piły. Ok. godz. pierwszej na placówkę przypuściła atak niemiecka grupa dywersyjna. 40 minut później kapral, który obsługiwał karabin maszynowy, został postrzelony. Potem hitlerowcy zatłukli go kolbami karabinów. Niemiecki oficer, gdy zobaczył ciało Polaka już po walce, zasalutował przed nim i powiedział: to jest bohater. Jako żołnierz... Kapral rezerwy Piotr Konieczka Foto: BRAK Piotr Konieczka urodził się 29 kwietnia 1901 w Czarżu. Potem jego rodzina przeniosła się do Wielkopolski i osiedliła się w Brodnej, gdzie prowadziła swoje kilkuhektarowe gospodarstwo. Z żoną Heleną miał dwóch synów: Zygfryda oraz Romana. Wiosną 1939 roku został zmobilizowany do polskiej armii. 1 września ok. godz. został zabity. Warto przypomnieć, że pierwsze pociski na Polską Składnicę Wojskowej na Westerplatte zostały wystrzelone z niemieckiego pancernika „Schleswig-Holstein” o godz. Trzy godziny po śmierci Konieczki. Jak podał Głos Wielkopolski, 2 września Giersz, chłop z Jeziorek, na konnym wozie przywiózł do Śmiłowa, gdzie znajduje się kościół i cmentarz, zwłoki kpr. Konieczki oraz bestialsko zabitego siekierą strażnika granicznego Szczepana Ławniczaka. Do wozu podszedł oficer Wehrmachtu w randze majora i zażądał odkrycia zwłok. Dowiedział się, że jeden z zabitych, to żołnierz, który sam bronił posterunku w Jeziorkach. Wówczas major rzekł: „To jest bohater. Jako żołnierz nie złamał przysięgi”. Potem zasalutował zmarłemu żołnierzowi. Zobacz także Ostatecznie obaj, Konieczka i Ławniczaka, spoczęli we wspólnej mogile, w pełnym umundurowaniu, na cmentarzu parafialnym w Śmiłowie. Pamięć o bohaterze po wojnie Po wojnie o Konieczce nie zapomnieli okoliczni mieszkańcy, którzy postawili mu skromną drewnianą tablicę. W 45. rocznicę wybuchu II wojny światowej dr Włodzimierz Łęcki z Poznania zwrócił się do władz państwowych o pośmiertnie przyznanie Piotrowi Konieczce medalu „Za wojnę obronną 1939”. Z kolei w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej bohaterowi postawiono pamiątkowy obelisk. Umieszczono na nim napis, że jako pierwszy w Wielkopolsce poległ śmiercią żołnierza. Teraz już wiemy, że również w Polsce. 14 września 2010 roku Piotr Konieczka został odznaczony pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Największa wojna światowa w historii II wojna światowa trwała od 1 września 1939 (agresja Niemiec na Polskę) do78 maja 1945 (podpisanie w Reims aktu bezwarunkowej kapitulacji III Rzeszy - Rosjanie z uwagi na róźnicę czasu uważali że wojna zakończyła się 9 maja) – w Europie, i 2 września na świecie (akt bezwarunkowej kapitulacji Japonii podpisany na pokładzie pancernika USS Missouri w Zatoce Tokijskiej). W wojnie uczestniczyło 1,7 mld ludzi, w tym 110 mln żołnierzy. W trakcie działań wojennych zginęło od 50 do 85 milionów osób. Szacunki te są tak rozbieżne, bo zakładają wiele zmiennych - w tym śmierci spowodowane głodem czy chorobami, których nie można było leczyć z powodu działań wojennych. Źródło: Głos Wielkopolski, Wikipedia Hitler i Stalin podzielili nasz kraj. To był początek światowej katastrofy Zdobył medal dla Polski, wrzucili go do dołu i zakopali /2 Kapral rezerwy Piotr Konieczka PAP 14 września 2010 roku Piotr Konieczka został odznaczony pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski /2 Kapral rezerwy Piotr Konieczka BRAK Kapral rezerwy Piotr Konieczka pochodził z Pomorza Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
Simo Häyhä, Ludmiła Pawliczenko, Wasilij Zajcew, Bert Kemp, Sepp Allerberger... nazwiska tych snajperów przeszły do legendy II wojny światowej. Ten pierwszy miał 160 cm wzrostu, czyli nie wiele więcej niż karabin, którym się posługiwał... "Biała śmierć", czyli fiński strzelec wyborowy Simo Häyhä. Do fińskiej armii został powołany w 1925 roku. Wychował się na rodzinnej farmie, w których uczył się myślistwa i sztuki przetrwania w surowych warunkach. Häyhä swój talent strzelecki wykorzystał w zabójczy sposób podczas wojny radziecko-fińskiej w latach 1939-1940. W jednej z pierwszych swoich akcji otrzymał rozkaz zlikwidowania sowieckiego snajpera, który zdążył już zabić trzech fińskich dowódców plutonów i podoficera. Przyjmując wyzwanie, Häyhä zaprezentował całą swoją cierpliwość i skrupulatne przygotowania, które stały się jego znakiem firmowym. Po wyszukaniu odpowiedniego stanowiska strzeleckiego pozostał niemal w bezruchu, owijając się ciepło w strój maskujący i prowadząc obserwacje przez przyrządy celownicze karabinu. Kilka godzin później, kiedy się nieco ściemniło i dzień dobiegał końca, pojawiła się wyczekiwana możliwość. Odbłysk słońca w lunecie na sekundę zdradził pozycję celu i Häyhä dostrzegł Rosjanina, dość nieostrożnie podnoszącego się z ukrycia, niewątpliwie przekonanego, że zapadający zmrok nie skrywa żadnego niebezpieczeństwa. Jeden strzał w głowę z karabinu snajpera dowiódł, jak bardzo mylne było to przeświadczenie - czytamy w "Snajperach Drugiej Wojny Światowej". Polowanie na żołnierzy wroga doprowadził z czasem do perfekcji. Potrafił godzinami siedzieć w bezruchu w swoich kryjówkach i doskonale zamaskowany oczekiwał na strzał. Nosił biały kombinezon narciarski i nawet lufę karabinu owijał białą gazą. Za pożywienie służyły mu kostki cukru. Häyhä używał karabinu M/28-30, który był fińską wersją samopowtarzalnego karabinu Mosin-Nagant. Media Co ważniejsze, był pozbawiony... celownika optycznego. Häyhä używał jedynie celownika mechanicznego umieszczonego na kolbie karabinu. Potrafił zabić 10 żołnierzy radzieckich jednego dnia, a kiedy szczęście mu sprzyjało, to liczby były większe. W ciągu trzech dni w grudniu 1939 roku zabił 51 żołnierzy sowieckich, a później w tym samym miesiącu osiągnął swój najwyższy wynik: 25 potwierdzonych zabitych jednego dnia. Rosjanie nie mieli sposobu na wyeliminowanie "Białej śmierci". Czasem z bezsilności używali nawet artylerii i moździerzy, by zabić fińskiego snajpera, ale bezskutecznie. Häyhä wysłał na tamten świat 542 żołnierzy sowieckich. Nie mniejszą sławą okryło się nazwisko radzieckiego snajpera Wasilija Zajcewa. Podobnie jak jego fiński odpowiednik, Zajcew od najmłodszych lat uczył się posługiwania bronią. Był myśliwym z wioski Jeleninskoje na Uralu. Prawdziwą chwałą okrył się podczas krwawych walk o Stalingrad w 1942 roku. Radzieccy dowódcy doskonale znali wyjątkowe umiejętności strzeleckie Zajcewa i dostał on zadanie stworzenia pierwszej szkoły i oddziału snajperów, którzy w ruinach miasta eliminowaliby z walki niemieckich żołnierzy i oficerów. "Praca" snajpera w rumowisku Stalingradu była szczególnie trudna, ponieważ broń snajperska przeznaczona jest do walki na dużym dystansie. W Stalingradzie znaczna część walk odbywała się na bardzo bliską odległość. Dochodziło do wielu snajperskich pojedynków. Zajcew stał się znany, sowiecka propaganda wykreowała go na bezwzględnego zabójcę Niemców. Doniesienie o radzieckim snajperze nie uszły uwagi hitlerowcom. To podobno wtedy doszło do najsłynniejszego pojedynku strzelców wyborowych Stalingradzie. Do miasta miał zostać wezwany niejaki major Koenig, dowodzący berlińską szkołą snajperów. Miał jedno zadanie: zabić Zajcewa. Autorzy książki wyjaśniają jednak, że nazwisko Koenig (Król) mogło być pseudonimem niemieckiego strzelca funkcjonującego na tamtym odcinku frontu. W związku z tą walką wymieniano także nazwisko Thorvald, ale taki żołnierza nie ma w niemieckich aktach i nie kierował on berlińską szkołą snajperów. Jedno nie ulega wątpliwości, pojedynek znakomitych strzelców wyborowych się odbył, a na przeciwko Zajcewa stanął snajper znający swój fach po mistrzowsku. W ruinach miasta odbyła się gra, z której zwycięsko wyszedł Wasilij Zajcew. Opuścił on armię w randze kapitana. Jego oficjalny wynik to 242 zabitych. Autorzy książki piszą, że w rzeczywistości Zajcew zanotował 400 trafień, ale tylko trafienia potwierdzone (przez obserwatora) umieszczano w oficjalnych dokumentach. Uważa się, że wśród sowieckich snajperów największą liczbę zabitych wrogów miał na koncie Iwan Sidorenko ze 112 Pułku Strzelców - 500 oficjalnie potwierdzonych trafień. Wśród snajperskich legend jest także przedstawicielka płci pięknej. To Ludmiła Pawliczenko, jak o niej ówcześnie mówiono, najgroźniejsza kobieta świata. Ukrainka, która w 1937 roku rozpoczęła studia historyczne, a tuż przed wojną obroniła pracę magisterską. Po ataku Niemców na ZSRR jako ochotniczka zgłosiła się do sowieckiej armii. Jej sława wykuwała się podczas obrony Odessy. Swoje pierwsze trafienie zaliczyła w czasie czterodniowych walk o wzgórze koło Bielajewki. Dokładnie były to dwa celne strzały, trzeci z Niemców zdołał zbiec. Była doskonałą maszyną do zabijania. Potrafiła przebywać w ukryciu nawet 18 godzin, mając do dyspozycji tylko suchy chleb i wodę... Średnio zabijała czterech Niemców dziennie. Ogółem jej wynik w czasie walk o Odessę to 187 trafionych żołnierzy wroga. Broniła też Sewastopola. Pawliczenko kilkakrotnie była ranna, a na jej koncie zapisano ostatecznie 257 zabitych wrogów. Zmarła w październiku 1974 roku. Jej imię nosi jedna z ulic Sewastopola... "Sekrety historii. Snajperzy Drugiej Wojny Światowej. Wydanie drugie", wydawnictwo RM Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL Kup licencję
niemieckie karabiny 2 wojny światowej